poniedziałek, 2 sierpnia 2010

She's Lost Control

Rozdzielamy się – powiedział do mnie ojciec – my poszukamy jakiegoś łóżka, a ty spróbuj znaleźć biurko. Ale pamiętaj – rzucił na odchodne - najlepiej żeby było tanie, lekkie i łatwe do przenoszenia – po czym razem z resztą rozpłynął się w okalającym nas tłumie wielbicieli wiertarek udarowych i młodych małżeństw z dziećmi. Zostałem sam. Spojrzałem w niebo wyczekując znaków, wszystko było takie ogromne. W końcu wypatrzyłem betlejemski szyld „Domowe Biuro” i podążyłem w jego stronę.

W pewnym momencie gdy z uwagą porównywałem jakość, ciężar i cenę kolejnych wiórowych, pokrytych melaminową taśmą tworów, poczułem czyjąś ciężką dłoń na ramieniu. Odwróciłem się gwałtownie
- Co ty do cholery tu robisz? - młody, silnie zbudowany chłopak w wojskowym, niemieckim hełmie i z biało-czerwoną opaską na ramieniu -jedynym czystym elementem garderoby- wrzasnął na mnie z wyrzutem. Cofnąłem się gwałtownie i stanąłem jak wryty z półotwartymi ustami, hipnotycznie wpatrując się w jego czarne (zapewne tak jak hełm zdobyczne) oficerki, szarą koszulę z pagonami (najnowszy krzyk mody) i zawadiacko zawieszony na ramieniu, unikatowy, powstańczy karabin Błyskawica. Podniosłem wzrok na błyszczące białka oczu, dziką, brudną, prawdziwie słowiańską, płonącą podskórnym gniewem twarz.
- No?! - zniecierpliwione, wąskie usta ponowiły pytanie.
- Eee.. biurko kupuję... – niepewnie wybąkałem. Wzburzone, ostre rysy powstańca w jednej chwili uspokoiły się i złagodniały.
- Krzyś też szuka czegoś na barykadę – uśmiechnięty wskazał na podobnie umundurowanego, lecz zdecydowanie wątlejszego kompana, jak gdyby nigdy nic lawirującego między regałami w dalszej części działu. Chłopak podszedł do mizernego biurka stojącego za mną i zmierzył je fachowym spojrzeniem.
- Gówno nie stół – stwierdził krótko i jednym zdecydowanym ruchem, przewrócił mebel na bok, jednocześnie patrzył na mnie wzrokiem pełnym politowania jak gdyby ubolewał nad moją niekompetencją. Oddalił się na kilka kroków i przez chwilę stał tak nieruchomo w całym tym swoim ubabranym rynsztunku na środku białej, higienicznie czystej, pokrytej taflą tworzyw sztucznych alejki . Tłum opływał go swobodnie, nie zwracając nań najmniejszej uwagi, natomiast przestrzeń między nim a przewróconym biurkiem pozostała pusta.
- Odsuń się i patrz – wydał komendę, a kiedy uczyniłem to co nakazał, podniósł swój karabinek i zarepetował broń. Z właściwą sobie gracją, powagą i skupieniem wycelował w blat po czym pociągnął za spust. Broń wypaliła głucho, niespecjalnie głośno, trochę osłabiając ten nabożny nastrój chwili. Parę osób, mijających nas w momencie wystrzału, wzdrygnęło się ledwie zauważalnie, ale nikt nie spojrzał w naszą stronę ani nie zwolnił kroku. Z wiórowego blatu zionęła kilkucentymetrowa dziura.
- Widzisz?... - powstaniec z powrotem przewiesił broń przez ramię, podszedł i stanął na przeciwko mnie tak blisko, że prawie stykaliśmy się nosami – Buniu...- rzekł łagodnie – dlaczego w czasie W nie byłeś na miejscu zbiórki? Przecież tyle razy ci mówiłem, że musisz się mnie trzymać – chłopak familiarnie poprawił okulary na moim nosie. Przez moment zdawało mi się, że kątem oka widzę sylwetkę jasnowłosej sanitariuszki w dziale tekstylnym – tacy jak ty nie przetrwają sami – chwycił mnie za moje chude ramiona i lekko potrząsnął – słyszysz?! Głowa w chmurach aż się prosi o kulę! Wy, okularnicy pchacie się na pierwszą linię, do GSów, zamiast pozostać na tyłach, pisać wiersze i piosenki, liczyć sztuki amunicji. Jeszcze się walka na dobre nie zaczęła, a już poległo kilka zupełnie nieprzygotowanych do walki gorących, choć przecież mądrych głów. Jeśli Krzyś – wskazał na buszującego wśród półek – się nie weźmie w garść, boję się, że będzie następny... mi zostaw bicie Szwabów, dobrze? - rozejrzałem się trwożnie dookoła czy oby nikt nie usłyszał „Szwedów” zamiast „Szwabów”, ale tłum był równie obojętny i zaprzątnięty swoimi sprawami co wcześniej.
- Dobrze – powiedziałem cicho i uśmiechnąłem się nieśmiało.
- No! - żołnierz się rozchmurzył i puścił moje ramiona– z dobrych wiadomości: Kerfur i Stare Miasto są nasze!
- Uwaga! Uwaga! - zagrzmiały głośniki we wszystkich działach sklepu przy akompaniamencie wojskowego marsza, a tłum znieruchomiał wpatrzony w źródła dźwięku – Specjalna oferta dla naszych drogich klientów! Łatwe w montażu, modułowe, w pełni funkcjonalne, metalowo-drewniane produkty z systemu „Twoja Barykada” za połowę ceny! Serdecznie zapraszamy do stoiska „Materiały rewolucyjne”!

Szarozielone postacie powstańców prawie zniknęłyby w ludzkiej rzece płynącej wartko ku stoisku gdyby nie podniesione nad głowy Visy i 29iątki co chwilę strzelające w niebo, zupełnie zagłuszane przez pomruk spragnionego krwi i promocji tłumu.

Alejka opustoszała i powrócił ojciec taszcząc przed sobą wózek z pokaźnym pudłem (mieszczącym w sobie zapewne części łóżka).
- No, fajne, fajne – powiedział oglądając meble za mną - ...ale tego nie bierz – dotknął postrzelonego biurka - Ma defekt – powiedział, wskazując na dziurę po kuli.

***
Jeszcze raz przeczytałem dokładnie umowę: „Wynajmujący wynajmuje i oddaje w użytkowanie Najemcy cały wymieniony w§ 1 lokal wraz z urządzeniami...”- Podniosłem głowę. Ciężką ciszę na zewnątrz po raz kolejny rozdarł przeciągły bojowy krzyk gwałtownie przerwany serią z karabinu. Dźwięki walki dochodziły prawdopodobnie z północnej części Mokotowa. Blisko - ”Obejmując przedmiot najmu Najemca nie wnosi zastrzeżeń do jego stanu technicznego” - Pod oknem mieszkania przejechała mała kolumna samochodów (pewnie wojskowych ciężarówek), ktoś krzyczał coś zajadle po niemiecku -„Strony ustalają, iż wszelkie koszty i świadczenia związane z eksploatacją lokalu mieszkalnego, przez czas trwania umowy, ponosić będzie Najemca. ” - gdzieś dalej, miastem wstrząsnęła seria eksplozji, z których przez uchylone okno salonu dotarły do nas tylko basowe pohukiwania. Jeszcze raz podniosłem głowę znad dokumentu i spojrzałem pytająco na współlokatorów.
- To ten spod trójki znowu puszcza cholerne Joy Divisionprzepraszająco wyjaśnił właściciel, po czym wstał i zamknął okno.

Warszawa, 2 sierpnia 1944-2010