niedziela, 20 września 2009

Podróż do Indii

Matka Boska Nieustającej Ceraty i szaro-blade, tłuste cherubinki, które niemal wychylały się z plastikowo-złotych, zbrązowionych przez czas ram seryjnego świętego obrazu, patrzyły na zabytkowe radio Unitra, model Taternik 45, stojące na szafce obok meblościanki tuż przy zielonym tapczanie. Choć wydawało się, że Maryja z głową lekko przechyloną w bok, oczami nabożnie uniesionymi ku górze i bezmyślnym wyrazem twarzy, w ogóle nie jest zainteresowana radiem Unitra, model Taternik 45, cały czas bacznie je obserwowała za sprawą lusterka stojącego na wyższych półkach meblościanki, skierowanemu prosto na odbiornik. Robiła to nieprzerwanie od czterdziestu pięciu lat, od momentu kiedy jakieś męskie, zdecydowane ręce wbiły dwa gwoździe i powiesiły obraz na ścianie. Ale dopiero od niedawna miała prawdziwy powód by je obserwować. Radio od kilku tygodni nie grało. W saloniku panowała cisza. Okna były szczelnie zamknięte. Telewizor marki Daewoo, reprezentant „nowoczesności” w post gomułkowskim mieszkaniu milczał. Strony gazet nie szeleściły, ostrza noży nie kroiły, a sprężyny w łóżkach i tapczanach nie skrzypiały. Czas uciął sobie drzemkę.

Przy topornych, szorstkich fotelach piętrzyły się od wielu lat przejrzałe gazety. Na wszechobecnych, monstrualnie rozbudowanych meblościankach w kryształowych i fajansowych, pstrokatych wazonikach tkwiły wiecznie świeże, skropione nieśmiertelną, polietylenową rosą sztuczne kwiaty, którym nigdy nie dane było z godnością zwiędnąć. Towarzyszyły im ramki, rameczki wypełnione po brzegi pozowanym szczęściem komunijnych, ślubnych fotografii, dziećmi w marynarskich mundurkach i młodymi chłopcami w wojskowych mundurach, o dostojnie wygładzonych miękkością czarno białej fotografii, bardziej męskich i jakby mniej pryszczatych obliczach. Obrazu dopełniały nigdy nieużywane tęczowe serwisy do herbaty, lekko pożółkłe pseudo kurpiowskie serwetki i napełnione po brzegi pustką, kryształowe karafki do wina.

Owa meblościanka-potwór wydawała się tworem jakiegoś wielkiego, matematycznego umysłu, Boga Kiczu, delikatną konstelacją barw i kształtów o nieodgadnionym znaczeniu, w której przestawienie któregokolwiek z elementów groziłoby wszechkredensową katastrofą. Całość zdążyła pokryć się cieniutką, kilku tygodniową warstewką kurzu, ale pod wpływem tej dziwnej, podświadomej stałości układu bibelotów na półkach, miało się wrażenie, że wieloletni skołtuniony kurz czai się ukryty przed wzrokiem gości na dnie każdej filiżanki, pod każdym spodkiem, za każdą ramką i wazonikiem, że czeka tylko na nadejście zmierzchu by wypełznąć z ukrycia.

Kokon ciszy rozdarło ciche chrobotanie zamka w drzwiach wejściowych, po którym potoczyła się cała lawina przytłumionych pokasływań, szurań i tupnięć. Drzwi mieszkania ziewnęły z przeciągłym skrzypnięciem, a mieszkanie, niczym zalane wodą uszy pływaka, niezauważalnie pyknęło i odetkało się się na nowe wyraźne, hałaśliwe dźwięki. Nawet Matka Boska, gdyby mogła, z chęcią odwróciłaby głowę i przez drzwi salonu spojrzała na to co działo się w korytarzu:
- Proszę, proszę... - mężczyzna w średnim wieku, bez wątpienia w przeszłości jeden z mundurowych chłopców na meblościance, pstryknął kontaktem w salonie i lekko zmieszany zaprosił młodą parę do środka – przepraszam za bałagan.. mieszkanie nie jest teraz w najlepszym stanie, no ale nie chcieliście państwo czekać...- para nic nie mówiąc, pełnym zniesmaczenia wzrokiem wodziła po pomieszczeniu i z teatralnym obrzydzeniem stąpała po zakurzonym, od wieków nieczyszczonym dywanie.
- Mieszkanie jest w bardzo dobrej okolicy... w rozsądnej cenie... może tego nie widać, ale ma aż 74 metry kwadratowe – nieśmiało kontynuował mężczyzna – trzy pokoje, kuchnię, łazienkę, ubikację...kuchnia jest co prawda wąska i mała, ale można wyburzyć tę ścianę – ku przerażeniu cherubinków, chcąc przyciągnąć uwagę prawdopodobnie przyszłych nabywców, wskazał na ścianę z obrazem – wtedy połączyłoby się kuchnie z salonem i zyskaliby państwo mnóstwo przestrzeni..może zobaczymy inne pokoje? - prawie siłą odciągnął parę, która z szyderczymi uśmiechami oglądała ślubne fotografie stojące na meblościance. Wzdrygnął się na samą myśl o pokazywaniu obcym łazienki i „gabinetu” ojca.

Z łazienką i ubikacją poradził sobie szybko. Starał się zasłonić jak najwięcej- te prowizorki ze szmat owinięte wokół rur, pożółkły i skruszały plastik, obrzydliwy, trudny do zidentyfikowania nalot na muszli, brudny włóczkowy chodnik i ułamaną spłuczkę oraz miednicę do której skapywała woda z zepsutego kranu, zasypując przy tym parę wizją nowej, odremontowanej przez niego za pół darmo, lśniącej łazienki z ultranowoczesną kabiną prysznicową z hydromasażem i radiem.

Z „gabinetem” ojca poszło gorzej. Młodzi osłupieli - tego co zobaczyli nikt nie spodziewałby się w post gomułkowskim mieszkaniu na 11 piętrze. Właściciel westchnął i dał za wygraną. Nie dało się zasłonić czerwonej tapety w kwiaty lotosu, ani półmetrowego posążku tłustego buddy po środku pokoju, ani kolekcji jemu podobnych siedzących po turecku uciesznych grubasków z porcelany otoczonych świeczkami, czy dzbanów z wieki temu wypalonymi kadzidełkami. Ciekawskiemu wzrokowi nie umknął także niebieski posążek Kriszny, ani pseudo chińskie wazy, obrazy i plakaty przedstawiające Tadż Mahal – było tam wszystko co choć trochę mogło kojarzyć się z orientem, ale z całą pewnością z niego nie pochodziło.
- To prywatne rzeczy mojego ojca – przerwał milczenie mężczyzna – proszę się nie martwić, wszystko zostanie uprzątnięte, tapety zerwane, wykładziny i podłogi również...co państwo o tym sądzą? Dogadamy się? - zapytał sprzedawca z sztucznym, przyklejonym do twarzy uśmiechem.
- Co o tym myślisz kochanie? - młody mężczyzna niepewnie zwrócił się do swojej lepszej połowy. Dziewczyna zmrużyła oczy i zwęziła usteczka.
- Widzę potencjał – odparła, po czym zamilkła, specjalnie przeciągając tą chwilę napięcia i wypaliła – bierzemy!
Na twarz sprzedającego wystąpił prawdziwy uśmiech.
- Wspaniale, wspaniale! - zatarł ręce z radości - w takim razie, nawet dzisiaj możemy podpisać umowę, a po tygodniu, zobaczą państwo, mieszkanie będzie zmienione nie do poznania! - właściciel niemal fruwał pod sufitem. Na ziemię sprowadziły go te natrętne spojrzenia, które wśród posążków i świec wyłowiły czarno-białe zdjęcia na których jego młody, opalony ojciec z wielkim turystycznym plecakiem na plecach, w górskich buciorach, wzrokiem zapatrzonym w dal, pozował na kolejnych szczytach.
- Jest jeszcze jedna sprawa którą muszę państwu przekazać – wyjął z tylnej kieszeni spodni złożoną kartkę A4 – to list mojego ojca, który zrzeka się mieszkania pod warunkiem przeczytania go państwu – rozłożył kartkę i szybko, z nerwowością nieudolnie maskowaną drwiną, przeczytał:

Witam Państwa!
To mieszkanie było moim całym życiem, choć może nie do końca.. Faktem jest jednak to, że przeżyłem w nim ponad czterdzieści lat i jest mi ono już niepotrzebne. W chwili obecnej żyję (mam taką nadzieję) w północnych Indiach, a moja żona przebywa w domu spokojnej starości „Nowe życie” w Legnicy. Zatem ja, Henryk Włajażyński oświadczam, w imieniu swoim i mojej żony Haliny Włajażyńskiej z domu Memłarowska, która w związku ze swoją chorobą nie może o sobie samo stanowić, że zrzekam się praw własności do tego mieszkania na rzecz naszych synów – niezbędne dokumenty są w załączeniu.

Moim marzeniem, nieprzerwanie od czterdziestu lat, była podróż życia – wyprawa do Indii. Niestety obowiązki rodzinne i zawodowe, słuszne obiekcje mojej żony, a później także jej choroba uniemożliwiały mi ziszczenie tego wydawałoby się wybujałego, nierealnego, a może także naiwnego i szalonego marzenia.

Kochałem moją żonę ponad wszystko i nigdy nie mogłem do końca pogodzić się z jej chorobą. Zaczęło się od gubienia przedmiotów, nagminnego tracenia wątku podczas mówienia. Pojawiły się trudności w zebraniu myśli. Z roku na rok zapominała coraz więcej – a jej zegar zatrzymał się jak czas w tym mieszkaniu. Zadawała mnóstwo pytań, pytała naszych dorosłych synów o to jak radzą sobie w szkole. Mimo leczenia zaczęła zapominać imiona najbliższych znajomych i rodziny, by w końcu nie pamiętać twarzy i osób.

Wtedy właśnie postanowiłem -było to kilka lat temu -że gdy nadejdzie ten dzień i moja żona, przestanie mnie pamiętać, gdy nagle stanę się dla niej obcą osobą, wtedy oddam ją pod najlepszą, specjalistyczną opiekę i odejdę. „Póki śmierć was nie rozłączy” - nie złamałem tej przysięgi. Dla Niej umarłem. Przestałem istnieć i narodziłem się na nowo dla marzenia, które zawsze gdzieś się we mnie kołatało, dla Indii – tam chcę umrzeć. Spełniony, możliwe, że szczęśliwy. Oby Bóg mi wybaczył.

***
- Facet musiał być... no wiesz- młody mężczyzna zagwizdał, trzymając jedną ręką kierownicę, a drugą wykonując czytelny gest przy swojej skroni - nieźle jebnięty.
- Nie mów tak! - rzuciła z udawanym oburzeniem, poprawiając w lusterku makijaż siedząca obok dziewczyna – Nie uważasz, że to trochę romantyczne? - nie czekając na odpowiedź mówiła dalej – Cieszę się, że kupiliśmy to mieszkanie. Taka historia! Aż przechodzą mnie dreszcze... - na chwilę zapadła cisza. Rozpadało się na dobre, deszcz jednostajnie dzwonił o szyby samochodu, tłumiąc prawie całkowicie odgłosy jazdy, a wycieraczki lubieżnie postękiwały.
- Zastanawia mnie to. Pomyśl. Indie. Na takie wypady trzeba mieć trochę gotówki. Facet ma 74 lata. Przypuśćmy – wyglądało na to, że mężczyzna rozpoczął dłuższy wywód - że według dobrego scenariusza przeżyje w tych Indiach jeszcze dziesięć. Skąd emeryt ma takie pieniądze? - zapytał mężczyzna uśmiechając się szeroko, wrzucił wyższy bieg i sam sobie odpowiedział – Widziałem na szafce zdjęcie tego faceta w mundurze policyjnym – mężczyzna zerknął na żonę z triumfem w oczach – Na bank Ubek, cztery patyki emeryturki na czysto. Przypuśćmy także – kierowca dywagował dalej – że od dwudziestu lat wpierdalali same parówki, ziemniaki i zupki. Do teatrów raczej nie chodzili. Mieszkanie też wygląda jak jakiś skansen. Dajmy na to, że z opłatami, co miesiąc, wydawali jakieś 1500 złotych. Pozostaje 2,5 tysiąca. Razy dwanaście miesięcy... - mężczyzna dodał gazu, a jego liczenie pod nosem zlało się z rosnącym pomrukiem silnika – ...wychodzi równo 30 tysięcy. Jestem pewien, że szajbus obmyślił to już dawno temu. Powiedzmy, dwadzieścia, zdradza to wystrój mieszkania. 20 razy 30 patoli – zredukował bieg i zatrzymał się na światłach – 600 tysięcy. Oczywiście dał swoim tępym dzieciakom to na samochód, to dołożył się do kupna mieszkania, czy wybudowania domu, ale i tak zostało mu ze trzysta tysięcy. Ogarniasz? Stary pryk wyjeżdża z górą kasy do Indii! - zapaliło się zielone światło, mężczyzna ruszył i spojrzał na żonę – Kochanie? - Spała. Popatrzył na nią jeszcze przez moment. Wyglądała tak cudownie... jakby przed chwilą zstąpiła z Niebios na Ziemię i nieświadoma całego zamieszkującego ją zła, czyhających niebezpieczeństw po prostu zasnęła. Urocza, niewinna, czysta - Bogini Makijażu, zrodzona z mydlanej piany, płynąca przez życie w wielkiej puderniczce.
***
To jego, niegdyś mocarne, opalone ręce przed wielu laty przybiły do ściany ją i cherubinki. Lubiła go obserwować gdy, tak jak teraz, leżał na tapczanie obok wysłużonego radia Unitra model Taternik 45 i słuchał audycji z muzyką klasyczną. W pokoju rozbrzmiały już pierwsze skocznie dźwięki „Nad Pięknym Modrym Dunajem” , ale jego twarz pozostała spięta, niewzruszona, oczy zamknięte, sylwetka nieruchoma.

Mężczyzna otworzył oczy, ściszył radio – od lat go nie wyłączał, bał się ciszy – z pewną ociężałością wstał z tapczanu, podszedł do stołu i zaczął sprzątać po śniadaniu. Ostrożnie podniósł leżącą na obrusie gazetę, pełną okruszyn chleba, słoik dżemu i powoli poczłapał z nimi do kuchni. Wrócił po chwili by odłożyć złożoną gazetę na stos przy fotelu.
- Heniu? - otyła, starsza kobieta, ubrana w niebieską, trochę podbrudzoną podomkę popatrzyła na niego niepewnie.
- Hmm?
- Jadłam już śniadanie?
- Tak, Halinko – odpowiedział machinalnie Henryk. Usiadł w fotelu obok i wziął do ręki opasły atlas geograficzny, leżący obok gazet.
- Aha – Halina zamilkła na chwilę, popatrzyła gdzieś przed siebie i westchnęła. Jej prawa ręka nieustannie drgała na wezgłowiu fotela – ładna dziś pogoda...a co u dzieci? Dobrze im idą egzaminy?
- Pracują, mają własne dzieci, wszystko u nich w porządku – staruszek odpowiedział szybko nie przerywając lektury.
- Heniu?
- Tak?
- A jadłam dzisiaj śniadanie?
- Tak. Jadłaś, jak zawsze o 7.30. Smakowało ci – Henryk odpowiedział bez emocji, opanował to do perfekcji. Wstał z fotela i poszedł zrobić herbatę. Kilka dobrych chwil zajęło mu zapalenie palnika. Poszło prawie całe pudełko zapałek. Klął cicho pod nosem nalewając pachnącej chlorem, miejskiej wody do ciężkiego, żeliwnego czajnika i stawiając go na gazie.
Wrócił do salonu i usiadł na fotelu.
- Kim jesteś? - ni stąd ni z zowąd, patrząc na niego ze zdziwieniem zapytała żona. Henryk popatrzył na nią uważnie.
- Henrykiem, twoim mężem – odpowiedział powoli i spokojnie.
- Aha – przestała na niego patrzeć i znowu zaczęła nieruchomo, w skupieniu obserwować stojącą naprzeciw meblościankę. Wzdrygnęła się nagle.
- Kto ty? Moja mama nie pozwala mi spotykać się z obcymi. Kim jesteś? - znowu spytała przestraszona
- Ja – Henryk się zawahał. Odłożył książkę. Do oczu napływały mu łzy, próbował zdobyć się na uśmiech, ale nie potrafił, ból, gorycz, płacz wykrzywiały jego usta w grymasie cierpienia, w końcu wyszeptał przez ściśnięte gardło – jestem twoim przyjacielem.
- To dobrze – uśmiechnęła się i powoli, chorobliwie drżącymi rękoma objęła go i przytuliła - Dobrze jest mieć przyjaciół.
***
Matka Boska Nieustającej Ceraty nie patrzyła już na lusterko skierowane na zabytkowe radio Unitra, model Taternik 45. Nie było lusterka. Nie było wszechkredensowej meblościanki, ani radia. Nie było już nawet Matki Boskiej i cherubinków, tylko ogrom bieli, przestrzeń i zwielokrotniony nią pogłos kroków.
Tabula rasa.
- No Panie! Teraz dopiero widać, że to są 74 metry! - świeżo upieczony właściciel krzyknął pełen zachwytu do Włajażyńskiego rozkładając szeroko ręce pośrodku powiększonego salonu . Nowa właścicielka, chodziła rozradowana po pustych, świeżo pomalowanych i wyremontowanych pokojach, już widząc w myślach wymarzone meble, pomalowane na ulubione kolory ściany, cieszące oko drobiazgi, nowoczesne wzornictwo.
- Jest wspaniale. Miło się z panem robi interesy.. Jeszcze raz chciałbym wyrazić moje współczucie w sprawie ojca... - zaczął chłopak, ale Włajażyński przerwał mu smutnym westchnieniem.
- To miło z pana strony, ale wie Pan, najważniejsze, że żyje, przysłał niedawno pocztówkę...jest dorosłą osobą, prawda? Chociaż to nieodpowiedzialne i starszy człowiek nie powinien.. i co rodzina sobie pomyśli... - do salonu wkroczyła rozpromieniona żona.
- Kochanie! Już wszystko wiem! Salon będzie cały w morskich błękitach. Tutaj, przy tym oknie będą zasłony, takie do ziemi, aksamitne, przepasane szarfą w piaskowym kolorze. Fotele i kanapa też muszą być piaskowe. Kinkiety w motywie morskim -muszle, rozgwiazdy...jeszcze nie mam pomysłu na stolik, ale raczej ciemne drewno, obły kształt, może heban?...

Mężczyźni popatrzyli po sobie i prędko, zawstydzeni, odwrócili wzrok. Obaj nagle zatęsknili za swoimi własnymi Indiami.

1 komentarz: