niedziela, 3 maja 2009

Arie kosiarek

Co roku przychodzi taka pora, gdy w Małym Miasteczku kosiarki zaczynają śpiewać. Pierwsze próby rozpoczynają się wczesną wiosną, koło kwietnia i początkowo występy są krótkie, pourywane, jak gdyby benzynowe śpiewaczki z powodu swojej skromności, a może nadmiernej pewności siebie, nie chciały odsłaniać pełni swoich możliwości. Ale w końcu, gdy wybucha wiosna i trawa wytrwale pnie się w górę, nieświadoma tego co ją czeka, kosiarki pokazują na co je stać - to ostateczny sprawdzian dla każdej z nich – po to właśnie istnieją, by śpiewać arie.

Śpiew kosiarek jest muzyką koneserów, niewielu ma świadomość jego istnienia i ukrytego w nim piękna. Jest w nim coś magicznego, jak gdyby w tych plastikowych, czterokołowych potworach uwięziono wszystkie rytmy i melodie świata, tworząc warkot, kakofonię, szum będący jego odzwierciedleniem. Rytm, który pasuje do bicia każdego serca, po prostu rytm wszechświata.

Jednym z ulubionych zajęć Pana Mirosława było koszenie trawnika. W jego garażu stała wielka, spalinowa kosiarka, błyszcząca krwistą czerwienią i zielonkawa od nalotu zmielonej trawy. Pan Mirosław uwielbiał wyjść późnym popołudniem by skosić równo i dokładnie całą połać działki. Trawa musiała być odpowiednio wysoka - musiała stawiać opór. Kochał te równoległe linie po kołach, kąty proste, równe odległości między jabłoniami i idealnie wyrównane żywopłoty.

Tego dnia znowu pozwolił jej zaśpiewać. Trawa westchnęła. Koło młodej czereśni wysypały się stokrotki i niewinnie lśniły jak krople mleka pośród jej soczystej zieleni. Ostrze zawirowało, a stokrotki cicho jęknęły pośród tumultu trawy. Opór był bezcelowy, lecz zielska było tak dużo, że silnik co raz to prychał i rzęził.

Gdy jednostajny warkot maszyny wypełniał cały ogród, Pan Mirosław zaczynał śpiewać razem z nią. Śpiewał coś czego w Małym Miasteczku nie potrafił zrozumieć nikt, nawet podświadomie, tak jak w przypadku śpiewu kosiarek. Odgrodzony ścianą dźwięku od sąsiadów, żony, rozkrzyczanych dzieci i własnego głosu, śpiewał operowe arie.”Czarodziejski Flet”,”Wesele Figara”, „Carmen” i jego przykryty delikatną zasłoną głos, który wydawał się tak czysty, tak piękny i silny. Pan Mirosław zamykał wtedy oczy i nie było już rozedrganego, mechanicznego hałasu, ani skoszonej trawy pod stopami, tylko rozbrzmiewająca oklaskami sala i jego wspaniały, wyimaginowany baryton. Tylko czasem, gdy w baku kończyła się benzyna i miękka izolacja dźwięku nagle znikała, milknął speszony, słysząc okropny skrzek, wydobywający się z jego ust.

Kosiarka pluła płatkami stokrotek i ciałami traw przez kilkadziesiąt minut, aż wszystko stało się czystą geometrią. Pan Mirosław wyłączywszy silnik, przetarł okulary, po czym odetchnął głęboko i wziął się za czyszczenie maszyny z trawiastego nalotu. Popatrzył w stronę otwartych drzwi domu. Żona krzyczała przez telefon, telewizor bezsensownie trajkotał, radio pęczniało od modlitw, a jego praca, jego udawani przyjaciele, wścibscy sąsiedzi, jego maski, jego telewizor, jego telefon, jego nerwice i fobie były skoszoną trawą. Jutro urosną znowu.

Stokrotki zniknęły, ustępując miejsca porządkowi równoległych linii po kołach.

2 komentarze:

  1. Ależ metaforycznie. Podoba mi się. :) Sam kiedyś zakładałem słuchawki do koszenia trawy, bo rytm kosiarki idealnie pasuje do każdej piosenki, nie ważne czy zagranej na 3/4, czy "na dwa". Ale takie słuchanie szybko staje się męczące i pozostaje własny śpiew w rytm wirującego ostrza. Mam tylko nadzieję, że dźwięk kosiarki rzeczywiście całkowicie zagłusza śpiew. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. można i tak. ja nie mam trawnika, więc śpiewam przy odkurzaniu.

    ps ładna metafora.

    OdpowiedzUsuń