piątek, 3 lipca 2009

Pomiędzy

Rozklekotany autobus marki „Jelcz” mknie zatopioną w ciemnościach trasą Lublin – Wrocław. Trzecia nad ranem, a może w nocy, trudno ocenić. Wszystkie miejsca zajęte, niektórzy śpią, inni tkwią jakby w letargu, czegoś wyczekując, czujni i gotowi. Uparcie milczą i ja milczę, tylko oddycham cichutko. Ci, którzy obudzili się przed chwilą jakimś wewnętrznym, biologicznym przeczuciem, w ciszy ubierają kurtki, gotowi do startu kładą na kolanach torebki i plecaki, zaraz autobus wjedzie ubłoconymi kołami na ich przystanek, do ich świata, na chwilę pojawi się w zatoczce ich życia, a potem pomknie dalej. A oni zadzwonią do swoich przyjaciół, kochanek, mam, ojców czy dziadków i powiedzą „Jestem”. I rzeczywiście będą, na nowo objawiając się światu. Kiedy tak patrzę na ich rozmyte w ciemnościach, rozkołysane trzęsącym się autokarem sylwetki, uświadamiam sobie, że oto jestem w miejscu w którym czas nie istnieje. Zaczynam rozumieć, że w tym rozklekotanym autobusie marki „Jelcz” tu i teraz nie nie ma znaczenia, że nikt go nie opisze w książce, nikt nie umieści na blogu, nie utrwali w fotografii, bo my pasażerowie tkwimy gdzieś pomiędzy, zawieszeni, myślami w miejscu z którego wyruszyliśmy, albo do którego zmierzamy. Nie dzwonimy, nie rozmawiamy, nie piszemy esemesów i tylko utarczka o za bardzo odchylony fotel przypomina nam, że ciągle żyjemy. Jakby nie miało znaczenia gdzie jesteśmy teraz, ale ważne było tylko to kiedy wyjechaliśmy i kiedy będziemy u celu.

Pomyślałem o kierowcy. Czy on też tkwi poza czasem? A potem wyobraziłem sobie wielkie czerwone ciężarówki Coca-coli mknące z jednego wybrzeża na drugie. Czy ich kierowcy zakpili sobie z czasu i jako jedyni nauczyli się trwać w świecie „pomiędzy”?

Znowu pomyślałem o pasażerach, tyle nas łączy, wspólny kierunek, a często i wspólny cel podróży. To bardzo dużo, a mimo to nie zamieniliśmy i nie zamienimy ani słowa.

Po drugiej stronie autobusu siedzi dziewczyna. Tak jak ja ze słuchawkami w uszach. Ciekawe czego słucha? Mijające nas światła latarni, jednostajnie, na krótkie chwile, przepływają po jej twarzy. Ma piękne, delikatnie podkreślone pomarańczowym światłem miasta, rysy i na pewno mądre spojrzenie. Musi słuchać czegoś wyjątkowego, w czym można się zakochać, na pewno nie słucha tego nikt inny i jej muzyka zawładnęłaby moim umysłem. Odkłada empetrójkę. Zaraz wysiądzie. A może to właśnie Ona i powinienem za Nią wysiąść? Powiedziałbym, że to Ja, a Ona bez wahania rzuciłaby mi się na szyję i powiedziałaby, że czekała na Mnie, i nic nie byłoby jak dawniej, i rozmawialibyśmy na pustym przystanku o czwartej nad ranem tak szczerze i tak długo jak nikt nigdy z nikim nie rozmawiał, i obejrzelibyśmy świt trzymając się za ręce, a potem całowalibyśmy się z taką pasją jakby to miały być nasze ostatnie pocałunki, i wszystko byłoby proste, i nie byłoby to wcale takie melodramatyczne ani utopione w różowym potoku banału jak się wydaje, i bylibyśmy naprawdę dorośli, ale nie odebrałoby to nam życiowej niewinności, i okazałoby się, że wygrałem milion w jednej z tych gier esemesowych w których nic nie trzeba umieć, a każdy może wygrać, i pojechalibyśmy do Grecji i tam mielibyśmy pastelowy, przewiewny i słoneczny dom tuż przy piaszczystej plaży, jedynej, na której nie byłoby tłumów amerykańskich turystów z japońskimi aparatami, i bylibyśmy po prostu szczęśliwi.

Dziewczyna wysiadła, a ja poczułem, że my pasażerowie jesteśmy jak maleńkie skupisko tych jeszcze nieodkrytych cząstek gdzieś piętnaście miliardów lat świetlnych temu, w tym mikroskopijnym, materialnym punkcie w którym wszystko się zaczęło. Zaraz niesieni energią Wielkiego Wybuchu rozpierzchniemy się we wszystkich kierunkach i już nigdy więcej się nie spotkamy.

-------------------------------------------------------------------------------------------------
Tekst sprzed roku, jego pomysł powstał oczywiście w autobusie do Wrocławia (pierwszy raz jechałem do brata) o trzeciej w nocy (albo nad ranem naprawdę trudno mi to ocenić ;)). Mówcie co chcecie - lubię go, choć jest tylko cieniem tego co z siłą sztormu wlewało się wtedy do mojej głowy - wiem, wiem to ładna wymówka, ale wierzcie lub nie, najlepsze pomysły przychodzą zawsze wtedy kiedy nie masz nic do pisania (nie mówiąc o kartce), a do tego jesteś na spacerze, rowerze albo na kursie nurkowania ;)

A tego koniecznie posłuchajcie kiedyś o świcie :)

3 komentarze:

  1. z tyloma ludźmi jesteśmy związani sytuacją, a z tak małą ilością wiąrzemy się na dłużej.


    a natchnienie jest najzajebistrzym nieoczekiwanym gościem, i może nie wiesz, żę to jemu zostawiasz wolne nakrycie na wigilię, nie wierzysz chyba, że ktoś poza natchnieniem, wprosi ci się na wigilię. No chyba, że rodzina. Ale to trudzy po natchnieniu nieoczekiwani goście ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. podoba mi się, szczególnie to zdanie na nie-wiem-ile (ale dużo) linijek ;P dobre dobre.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię Ciebie czytać, ten tekst o nieznajomej dziewczynie jest tak nieprzewidywalny, odnosząc go do 'pierwszej części' tekstu, że zrobił na mnie ogromne wrażenie i czytałam go z uśmiechem na twarzy. Gotowa byłam nawet w to uwierzyć, naprawdę, dosyć realistyczny scenariusz, gdyby nie ta wygrana esemesowa.. :)
    Wiesz co? Życzę Ci, żeby to się kiedyś spełniło, takie spontaniczne spotkania są potrzebne i na pewno niesamowicie przyjemne, pozwalają choć na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości.
    Móc poczuć w eterze odrobinę magii, zatrzeć granicę pomiędzy snem, a rzeczywistością. Albo inaczej - Wasz czas, istniałby właśnie tam, pomiędzy.

    OdpowiedzUsuń